[ Koniec wieków średnich ]
[ Gdzieś w Europie ]
Veruca bawiła się piękną kolią ze szmaragdów. Jakiś czas temu zdjęła ją z szyi i teraz przesypywała sobie drogie kamienie z ręki do ręki. Jej niesamowicie jasne i niebieskie oczy patrzyły gdzieś daleko poza horyzont, gdzie leniwie wstawał świt.
Siedziała na pierzynie w koszuli nocnej i wsparta o poduszki czekała. Śnieg padał od tygodnia i szczelnie przykrył dziedziniec, na który miała widok ze swojego okna. Mróz, co prawda, trochę zelżał, ale i tak zawsze rozpalała w kominku. Trzask ognia i jego ciepło sprawiało, że sypialnia wydawała się mniej pusta, a ona sama czuła się odrobinę mniej samotna.
Niespodziewanie jej wzrok przykuł ruch na placu za oknem. To odźwierny brnął przez śnieg w stronę bramy. Momentalnie się wyprostowała i uniosła na poduszkach, kiedy w otwartych wrotach ukazali się jeźdźcy. Było ich znacznie więcej, niż kiedy ich żegnała. Zakapturzeni, owinięci aż po nosy w szerokie szale, okryci długimi, czarnymi płaszczami, byli niemal nie do rozróżnienia. Jednak Veruca wiedziała kogo ma wypatrywać i poznałaby go w każdym przebraniu. Momentalnie się zerwała. Ledwo wsunęła stopy w pantofle i chwyciła peniuar, a już była przy drzwiach. Puściła się biegiem przez długi hol, zmierzając w stronę schodów i na zakręcie wpadła prosto na Henricha.
– Veruca, na miłość pańską! – wykrzyknął, łapiąc ją w ostatniej chwili, chroniąc w ten sposób przed upadkiem. – Jak ty się zachowujesz?
– Wrócili! – oznajmiła mu radośnie, nim zdążył ją zrugać za bieganie półnago po posiadłości, co absolutnie nie przystoi kobiecie z jej statusem. – Zbierz resztę i każ w kuchni natychmiast podać śniadanie!
Wyrwała się mu i zbiegła po schodach, nie bacząc już na nic.
– Nie możesz tak wyjść, ubierz się do stu diabłów! – zawołał jeszcze za nią, wychylając się przez poręcz, ale ona zniknęła mu z pola widzenia. Już pomijając fakt, że siała zgorszenie, to zwyczajnie na zewnątrz było strasznie zimno, a cienka koszula nocna i niemal przejrzysty peniuar nie miały szans ochronić jej przed mrozem.
Oczywiście Henrich już wiedział, że wrócili. Dostał wiadomość jako pierwszy i zdążył już nakazać służbie podanie do stołu, mimo tak wczesnej pory. Właśnie miał powiadomić resztę domowników o tym radosnym wydarzeniu, a przynajmniej tych, którzy nie spali. Ale Veruca już od kilku dni była czujna i wypatrywała przez okno powrotu czarno odzianych jeźdźców.
W końcu się doczekała.
Przebiegła przez dziedziniec o mało nie gubiąc w śniegu pantofli i skierowała się w stronę stajni, kurczowo ściskając na piersiach cienki szlafrok, który wcale a wcale nie chronił jej przed mrozem. Zimno boleśnie wkradało się do jej płuc przy każdym wdechu, ale to jej w ogóle nie zniechęcało.
Grupa czarnych postaci przy stajni właśnie zsiadała z koni. Dwóch mężczyzn rozmawiało ze stróżem, reszta zabierała z wierzchowców swoje bagaże. Było ich około trzynastu, a przecież wyjeżdżali tylko we czterech. Udało im się zebrać, zdaje się, że aż dziewięciu. To oszałamiający postęp, w porównaniu z poprzednimi latami. I tak pewnie większość odpadnie przy Inicjacji. Ale większość, a nie wszyscy, jak to było ostatnio.
Jednak Veruca nie zaprzątała sobie tym teraz zbytnio głowy. Dostrzegła mężczyznę przy studni, który już prowadził dwa konie do stajni i odruchowo skierowała swoje kroki w tamtym kierunku. Na szczęście w porę się zatrzymała. Opanowanie się przyszło jej z pewnym trudem, ale mimo to wzięła głębszy wdech i wykrzyknęła jedno imię…
– Constantin! – Nie to imię, które zamierzała zawołać w pierwszej chwili.
Większość czarno odzianych jeźdźców obejrzała się w jej kierunku, zaintrygowana niespodziewanym dźwiękiem. Mężczyzna przy studni także się zatrzymał i bacznie obserwował ją, kiedy brnęła przez śnieg w stronę postaci, która właśnie porzuciła rozmowę ze stróżem i wyszła jej na przeciw szybkim i sprężystym krokiem. Spotkali się w połowie drogi. Veruca niemal natychmiast zniknęła pod czarnym płaszczem, kiedy Constantin Magni, jej mąż, wyciągnął ramiona, żeby ją objąć.
Tymczasem z dachu pałacu sfrunął duży, czarny kruk i, przeleciawszy tuż nad głowami Veruki i Constatntina, wylądował na ramieniu mężczyzny przy studni. Szturchnął go dziobem w kaptur, po czym przeciągle zakrakał, co brzmiało prawie jak szyderczy śmiech.
Corbin nie zareagował na zaczepki czarnego ptaszyska w żaden sposób. Odwrócił się plecami do studni, oraz do sceny jaka malowała się kilka metrów od niej i szarpnięciem za wodze zmusił konie, żeby podążyły za nim do stajni. Kruk na jego ramieniu zakrakał teraz wyraźnie zirytowany, domagając się jego uwagi. Złośliwie i z premedytacją znowu złapał dziobem za kaptur, tym razem jednak przez tkaninę szczypiąc go w ucho. Corbin bez słowa pacnął za to kruka w czarny łebek. Ptaszysko otrząsnęło się z oburzeniem i tym razem zakrakało naprawdę głośno, zupełnie jakby klęło.
– Zamknij się albo idź precz – warknął na niego wreszcie Corbin, kiedy zamykał konie w ich przegrodach, a kruk dalej gderał mu po ptasiemu nad uchem. – Za tobą akurat nie tęskniłem, więc naprawdę możesz sobie darować to wylewne powitanie.
Ptak wydał z siebie krótki skrzek, ale zaraz po tym posłusznie zamilkł. Jednak nie z powodu polecenia Corbina, a dlatego, że ich śladem do stajni przybyli pozostali członkowie wyprawy. Kruk przyglądał im się bacznie, kiedy wprowadzali konie i na widok jednego z nich, tego najniższego, który wchodził jako ostatni, zmachał skrzydłami i znowu puknął Corbina dziobem w kaptur, kracząc z niedowierzaniem.
– Tak – odpowiedział na to Corbin. – Dobrze widzisz.
Veruca patrzyła ponad ramieniem Constantina, jak Corbin znika w stajni. Czuła na sobie ciekawski wzrok reszty podróżników i na jej twarzy wykwitł rumieniec. Henrich miał racje, powinna była się ubrać. Jednak zainteresowanie szybko ustąpiło zmęczeniu i grupa zebrała się, żeby odprowadzić konie i jak najszybciej schronić się w murach pałacu.
– Co ty masz na sobie? – Usłyszała tuż nad uchem ciche pytanie Constatina. Zabrzmiało nieco surowo, zdaje się że chciał okazać jej niezadowolenie, ale, mimo wszystko, przez jego głos przebijała szczera radość.
– Właściwie to nic – zaśmiała się nieznacznie, nieco zmieszana. – Wybiegłam tak jak stałam.
Teraz, ukryta pod jego płaszczem, otoczona jego ramionami, nie odczuwała zimna tak dotkliwie, choć nadal lekko drżała, bo mroźny wiatr owiewał jej nogi, a pantofle kompletnie przemiękły na śniegu. Nie zważając jednak na to, wysunęła dłonie z ciepłego ukrycia i delikatnie zdjęła mu z twarzy gruby szal. Złożyła mu na ustach powitalny pocałunek, który był przeznaczony dla kogoś innego.
– Witaj w domu – wypowiedziała ciepło słowa, które również nie były dla niego.
Zaraz jednak zrugała samą siebie za takie myśli. Constantin był dla niej ważny, bez niego u boku byłaby nikim, i zasługiwał na to żeby witać go wylewnie. I na wiele więcej. Jednak nic nie mogła poradzić na to, że wciąż mimowolnie jej wzrok wędrował w stronę stajni.
Teraz panował tam spory ruch, po wprowadzeniu koni wszyscy tłoczyli się w drzwiach. Nagle jedna osoba zwróciła jej szczególną uwagę, gdyż spod czarnego kaptura wypływał jej gruby warkocz w kolorze słomy, zwieńczony ozdobną spinką.
– Ależ to… – zaczęła zdumiona, a Constantin obejrzał się w tamtym kierunku i uśmiechnął nieznacznie. – To kobieta?
– Owszem – przyznał.
– Kto to jest? – zapytała, starając się ukryć oburzenie. Jaka kobieta podróżuje w taki sposób? Konno jak mężczyzna, w męskim stroju i tak licznym męskim towarzystwie i to bez przyzwoitki? Veruca szczerze wątpiła, żeby była żoną czy siostrą któregokolwiek z nowo przybyłych. Żaden dobrze wychowany mężczyzna nie pozwoliłby, żeby jego kobieta, czy też siostra, zachowywała się w taki sposób. – Zaczynasz już sprowadzać tu dla nich jakieś ladacznice?
– Ależ skąd. – Popatrzył na nią bardzo poważnie. – Wybrałem ją. Przybyła tu na Inicjację.
Veruca na chwilę zaniemówiła, kotłowało się w niej wiele odczuć na raz. Zdumienie, dezorientacja, gniew, zazdrość… Po raz pierwszy od wielu stuleci na Inicjację sprowadzono kobietę. Kobiety wprowadzano w Krąg nieoficjalnie, najczęściej były to życiowe partnerki członków Loży, ewentualnie jakaś ich rodzina. Z tego powodu nigdy nie pretendowały do miana Radnych. Ostatnią kobietą, która przeszła przez Inicjację i zasiadła w Radzie Loży, a potem jej przewodziła, była Prior Sophia, ale ona miała status niemalże bogini. Któż mógłby się z nią równać? Żadna nie powinna się ośmielić! Tymczasem Constantin chce przeprowadzić przez Inicjację tę… tę…
– Chodź, poznasz ją. – Delikatnie naparł dłonią na jej plecy, zmuszając tym samym, żeby się ruszyła. Nie pozwolił jej jednak wymknąć się spod płaszcza, pilnując, aby była nim szczelnie okryta. – Tylko najpierw się ubierzesz. To wyjątkowa osoba, posiada niezwykłą moc.
Veruca się nie opierała, choć miała ochotę krzyczeć ze złości.
betowała: wiedźma z bagna
ahhh na reszcie jakaś notka :D i to jaka!! pięknie pięknie tylko co to za dziewczyna… i czemu jest taka niezwykła…?? ciekawe ciekawe xD no tak czy siak super ze zaczęłaś ten Litowy kwiat – myślałam ze już zupełnie zapomniałaś o biednych czytelnikach i stronie :P a teraz zacznę być wredna xD znalazłam drobną literówkę: Śnieg „padła” , drugą rzeczą która rzuciła mi się w oczy (ale zupełnie nie ważną – nie warto żebyś się tym przejmowała xD dla opowiadania nie czyni to żadnej różnicy tylko mnie trochę gnębi więc postanowię się wygadać) to określenie „lejce” – mnie jako zapaloną koniarę troszkę gnębi to sformułowanie – otóż zapewne chodziło ci o „wodze” lejce występują tylko przy wozie i to właśnie takie bardzo długie wodze xD ale to tylko moje marudzenie xP Wstęp bardzo mi się podobał i mam cichą nadzieję że rozwiniesz go dalej w miarę możliwości :DD
I bardzo dobrze, trzeba się czepiać żebym takich gaf nie wstawiała xD Z tym śniegiem to literówka, ale lejce są dla mnie szalenie ważną uwagą. Nie znam się na koniach przyznaję, ani na tym co im się tam zakłada. Dlatego wyłapywanie takich kwiatków jest dla mnie szalenie istotne. Dziękuję :)
Nie zapomniałam ani o Was ani o stronie, ale przez ostatnie kilka tygodni miałam trochę problemów osobistych. Latałam i załatwiałam mnóstwo spraw żeby mnie z mieszkania nie wyrzucili, więc nie miałam głowy do pisania. Ale już wszystko wychodzi na prostą ;)
Bardzo się ciesze że jednak o nas – Twoich wiernych fanach nie zapomniałaś ;D Co do literówek to mi osobiście one nie przeszkadzają, bo najzwyczajniej na świecie z reguły w ogóle ich nie zauważam ;) Mało tego sama się musze dobrze pilnować żeby ich nie popełniać ;)W sprawie tych lejców, wodzy czy jakiegokolwiek sprzętu do jazy konnej, to ja jako zakamieniała koniara, która jeździ konno już od dobrych paru lat będę się czepiać i to z podziwu godną determinacją xD Tak tylko ostrzegam żebyś nie pomyślała że jakąś wredną jędzą jestem ;))
Tak się cieszę, że wena do ciebie wróciła. Bardzo zaintrygował mnie Litowy Kwiat i teraz czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
A czyżby ową tajemniczą dziewoją przybyłą na inicjację miałaby być Eve?
Super powieść, a ja dopiero teraz dokopalam się do całej Twojej skarbnicy.
Teraz trochę przestarzałego marudzenia odnośnie drobnych szczegółów w opisach.
1) zakładasz określony +\- czas i miejsce akcji. Bądź konsekwentna i nie wciskaj irytujących rekwizytów. Peniuar powstał w czasach nowożytnych (18?19wiek) we Francji. Wcześniejsza wersją jest biała płócienna szata używana zarówno przez mężczyzn jak i kobiety, podwłośnik. Brzmi dziwacznie, ale coś ludzie musieli mieć na szatach do spania zanim się ubrali w dzienne szaty. Hm, zapewne coś w tym typie miały elfy na filmach seri tolkienowej. Ja spotkałam spore grono miłośników kultury średniowiecznej w Szwecji. Organizują sobie zjazdy w starych zamkach i robią szeroko pojęty przegląd ubiorów, biżuterii, noży, broni, włącznie z jedzeniem. Pantofle z Twojej powieści tez nie znalazłyby tu miejsca.
Sama się określiłaś jako osoba ambitna, a praca pisarska niestety czasem wymaga trochę pogrzebania w źródłach.
2) budowla: Hol zamieniłabym na sień lub coś podobnego w wymowie a kojarzącego się z conajmniej średniowieczną architekturą; kominek zostawiam w spokoju inaczej musiałabym wymieniać jakieś podłogowe ogrzewanie jak w zamku malborskim. Za dużo grzebanie w szczegółach.
3) przy statusie Veruki raczej ni paprałabym się z samodzielnym paleniem w kominku – no wiesz lekka szata i ciężkie smolne szczapy, które jeszcze należy rozpalić i utrzymać ogień i ciepło. Chyba nigdy sama tego nie robiłaś. To powinna zlecić służbie.
To tymczasem tyle mojego marudzenia. Spieszę nadrabiać zaległości w czytaniu powieści. Wciąga. I to jest najważniejsze.
Pozdrawiam.
Dzięki za cenne uwagi :) Ten tekst i tak jest do przebudowy z kilku rożnych względów, a ty mi wskazałaś kolejne. Tak czy inaczej coś z tym zrobię, choć nie wiem kiedy… ostatnio naprawdę nie mam ani czasu ani warunków żeby pisać ;(
Dziękuję w ogóle za komentarz, nie sądziłam że ktoś tu jeszcze zagląda. Miło wiedzieć że ktoś czyta i jeszcze poświęca czas i energię wyłapując błędy. Pomimo, zastoju na stronie, cały czas gdzieś we mnie ten tekst siedzi i cieszy mnie każdy czytacz, który zostawia komentarz.