Noworoczny Bonus część 2

Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam w kościele.
Czułam się bardzo nieswojo, przekraczając próg świątyni. Jakaś starsza kobieta spojrzała na mnie ze zgrozą, kiedy na wejściu nie przyklęknęłam i nie przeżegnałam się. Nie miałam czasu na pierdoły.
Dopadłam do młodego ministranta, który niósł stertę książek w stronę zakrystii.

– Dzień dobry – zagaiłam niepewnie, może powinnam zakrzyknąć: „Szczęść Boże” albo coś w tym stylu. – Szukam księdza…

Chłopak popatrzył na mnie jak na idiotkę, ale ja za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć, jak Klecha ma właściwie na imię.

– To dobrze pani trafiła. – Ministrant się uśmiechnął pobłażliwie. – W kościele jest ich całkiem dużo.

Zrobiłam minę pod tytułem: „To nie jest zabawne, przybywam w sprawach wyższej wagi i zaraz ci wpieprzę gnoju, jak nie zetrzesz z twarzy tego głupkowatego uśmieszku.”
Chyba naprawdę ostatnio jestem drażliwa.

– Chodzi mi konkretnie o księdza Tomasza. – Złość podkręciła mi kilka korbek w mózgu i przypomniałam sobie jak ochrzczono Klechę. Ale jeśli ten bubek w białym fatałaszku zapyta mnie, o którego Tomasza mi konkretnie chodzi, to wtedy już na pewno sprzedam mu prztyczka w nos.

Bubek nie dopytywał jednak. Wskazał brodą, gdyż ręce miał zajęte, na jeden z konfesjonałów.
No fajnie.

Puk-puk-puk.

– Wybacz mi ojcze, albowiem zgrzeszyłam – wymamrotałam do kratki konfesjonału, czekając aż spadnie piorun z jasnego nieba i zmieni mnie w popiół za robienie sobie kpin z instytucji Kościoła. – Poważnie rozważałam zamordowanie ministranta i wyrzucenie jego ciała do Motławy. Podobne zamiary miałam względem jednego ze Strażników z gdańskiego wydziału, choć tu jeszcze dochodziło poważne zmasakrowanie zwłok.

Coś zgrzytnęło po drugiej stronie i kratka się uchyliła.

– Judyta? – Zobaczyłam za nią zaskoczoną fizjonomię Klechy. – Co ty tu robisz?

– Już nawet księża się dziwią kiedy widzą mnie w kościele. – Przewróciłam oczami. – Oczekiwałam trochę cieplejszego powitania. Zwłaszcza, że jestem potencjalną nawróconą owieczką.

– Sądziłem, że jesteś w Warszawie – usprawiedliwił się szybko.

– Bo jestem. Przyjechałam do domu na święta i mama poprosiła żebym została do sylwestra. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jutro wsiądę w pociąg. – Zawiesiłam na chwilę głos. Było mi tak strasznie głupio o tym mówić. – Chciałam jednak pozamykać tu swoje sprawy przed Nowym Rokiem. Jak zwykle zebrałam się na ostatnią chwilę… Widziałeś się może ostatnio z Adrianem?

Klecha popatrzył na mnie poważnie, po czym podniósł się z miejsca i wyszedł z konfesjonału.

– Chodź na zakrystię, zrobię ci herbaty. – powiedział zachęcająco, a mnie skręciło w żołądku.

Poważnie zapowiadało się na spowiedź.

* * *

– Nie widziałem go od dwóch miesięcy, jak nie lepiej – powiedział nalewając mi herbaty do ładnej filiżanki, zaraz potem postawił na stoliku również i cukier. – Właściwie odkąd wyjechałaś. Rudi machnął już na niego ręką, przestał do niego dzwonić.

To nieco zmieniało postać rzeczy. Poczułam niepokój.

– Jak to, nie przychodził do pracy? – zapytałam, siląc się na neutralny ton. – Może coś się stało?

Myślałam, że nie chciał rozmawiać tylko ze mną.

– Raczej nie. – Klecha uśmiechnął się smutno. – To nie pierwszy raz kiedy znika nam bez słowa. Kiedy wpada w ciąg, bywa że nie pojawia się przez kilka miesięcy. Interesowałem się trochę, sąsiedzi widzieli go jakiś tydzień temu, poza tym zostawiłem już kiedyś małe zaklęcie w jego mieszkaniu. Gdyby stało się coś złego – wiedziałbym.

Nie miałam pojęcia. Nie sądziłam…

– Byłam u niego w wigilię – wyrzuciłam nagle z siebie, czułam się irracjonalnie winna. – Nie otworzył mi. Sądziłam, że nie chce…

– W wigilię mógł być na cmentarzu – stwierdził z melancholią mieszając herbatę. – Albo wypił tyle, że nie słyszał. Od tego… wydarzenia z Olą, było coraz gorzej. A potem wyjechałaś i w ogóle nie można się było z nim dogadać.

Z jednej strony byłam wściekła na siebie, ale z drugiej nie potrafiłam się łajać za to, co się działo. To nie jest moja wina, zrobiłam tyle, ile mogłam, na ile mi pozwolił. Wyciągnęłam rękę, prosiłam żeby ją wziął. Nie chciał. Co miałam jeszcze zrobić?

– Nie chciał mnie – powiedziałam cicho i beznadziejnie. To nie miało już żadnego znaczenia, przecież dałam sobie spokój, prawda? Nie powinnam zawracać ludziom głowy swoimi zaburzeniami umysłowymi. – Przecież, gdyby było inaczej, nie wyjechałabym, kazałabym się wypchać i Witkowi i Corbinowi…

– Nie oceniam cię – przerwał mi nieco zmieszany i zobaczyłam, że sięga po chusteczki do nosa. Dopiero kiedy podał mi jedną, zdałam sobie sprawę, że płaczę. – Ani nie winię. Zdaję sobie sprawę, jak trudną osobą jest Adrian.

Nie, nie, nie. Nie miałam dostawać histerii, miałam załatwić sprawę! Cholerne, nieproszone emocje, jestem obciążona genetycznie…

– Chciałam tylko… – zaczęłam wycierając oczy podarowaną chusteczką. No właśnie, czegoś ty właściwie chciała głupia dziewczyno? Kilku dni nie możesz wytrzymać w tym przeklętym mieście, trzymając się z daleka od tego człowieka i jego spraw? – Chciałam tylko wiedzieć… czy to dlatego, że się mnie boi?

– Ciebie? – Klecha zrobił bardzo zaskoczoną minę i zrozumiałam, że źle się wyraziłam. Jak ja miałam o to zapytać jakoś po ludzku? – W jakim sensie?

– W takim – utkwiłam spojrzenie w suficie, nie byłam w stanie powiedzieć tego tak po prostu, patrząc mu w twarz – że jakiś szurnięty bóg, wieki temu przeklął wszystkie kobiety w mojej rodzinie.

Klecha na chwilę zaniemówił, patrząc na mnie jak na wariatkę.

– Judyta – powiedział bardzo poważnie. – Naprawdę uważasz go za osobę, która przejmowałaby się czymś takim?

– Nie wiem czy słyszałeś, ale ludzie od tego umierają – odparłam zirytowana.

– I uważasz, że Adrian boi się tej straszliwej śmierci, która na niego czyha w związku z tą klątwą? – Popatrzył na mnie jak na małe dziecko.

O Boże, nawet nie wiesz człowieku, ile bym dała, żeby wiedzieć czego ten kretyn się boi.
Co jest ze mną do cholery nie tak?

– Podobno najprostsze rozwiązania są najlepsze – burknęłam, nieco przytłoczona tym jego spojrzeniem. Naprawdę poczułam się jak mała dziewczynka, która właśnie chlapnęła jakąś głupotę.

– Nie w przypadku Adriana – uśmiechnął się nieco. – Judyta, to nie jest twój ojciec czy dziadek, którzy nie mieli pojęcia jak bronić się przed tego typu magią. Adrian jest rzemieślnikiem, wyczuwa aury, wie kiedy coś mu grozi i potrafi zrobić sobie tysiące talizmanów chroniących go przed niemal każdym niebezpieczeństwem. Zna rytuały. Twoja klątwa jest ostatnią rzeczą, która by go obchodziła.

– Więc dlaczego? – jęknęłam znękana, miałam ochotę walić głową w ścianę.

Wszystko przez mój zły charakter. Nie mogłam sobie odpuścić, dopóki nie poznałam przyczyny. Gdybym wiedziała dlaczego mnie nie chce, łatwiej by mi było to zaakceptować. Gdyby nie chciał mnie z jakiegoś idiotycznego powodu, szybciej bym go sobie wybiła z głowy. A tak? Nie mam nic. Nie potrafiłam się pogodzić z takim stanem rzeczy, należą mi się wyjaśnienia, tyle wiedziałam.

– Wiesz co? – zapytał dziarskim tonem, podnosząc się z miejsca. – Sama go o to zapytasz. Ubieraj kurtkę, idziemy.

– Gdzie? – zapytałam spanikowana.

– Do niego. Będziemy tam stać aż do skutku. Albo wejdziemy przez okno. Tak czy inaczej nie odejdziemy stamtąd bez odpowiedzi.

Może protestowałabym gwałtowniej gdyby nie to, że kusiła mnie wizja oglądania tego, jak ksiądz w sutannie włamuje się do czyjegoś mieszkania przez okno.

betowała: wiedźma z bagna

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments